Agnieszka Grochowska

Błąd w sztuce jest pożądany.

Tekst: Maja von Horn
Zdjęcia: Stanisław Boniecki

Jako dziecko była wstydliwa i introwertyczna. Nie lubiła śpiewać ani recytować podczas rodzinnych spotkań. Jednak gdy jako nastolatka pierwszy raz spróbowała aktorstwa, nie było już dla niej odwrotu. „Gdy stoję na scenie czy planie filmowym, czuję się odważna i wolna. Wiem, że mogę wszystko” – mówi Agnieszka Grochowska, która dzisiaj gra w zagranicznych produkcjach równie często jak w polskich. Ani prestiżowe nagrody, ani światowej sławy artyści, z którymi pracuje, nie są w stanie jej przekonać, że mogłaby czuć się wielką gwiazdą. Skromna i skupiona na nowych wyzwaniach – prywatnych oraz zawodowych. Mówi z prędkością karabinu maszynowego głębokim, zmysłowym głosem. I nie owija w bawełnę.

„Gdy stoję na scenie czy planie filmowym, czuję się odważna i wolna. Wiem, że mogę wszystko”

Maja von Horn: Jak ci minął rok 2020?

Agnieszka Grochowska: Szczęśliwie udało się skończyć zdjęcia do filmu Jana P. Matuszyńskiego o Grzegorzu Przemyku, które zostały wstrzymane w marcu ub.r. z powodu lockdownu. Wstrzymano też produkcję serialu, w którym grałam, i dwóch innych filmów. Od marca do końca sierpnia nie pracowałam w ogóle. Teraz mam wrażenie, że jestem już innym człowiekiem. Wcześniej myślałam o sobie głównie jako o aktorce. Dzisiaj „aktorka” zajęłoby dalekie miejsce na liście słów, którymi mogę się określić. Na pierwszy plan wysunął się człowiek głęboko zanurzony w rzeczywistości.

M.v.H.: A ta daleka jest od planów filmowych…

A.G. Od kiedy w wieku 13 lat poszłam do ogniska teatralnego państwa Machulskich przy Teatrze Ochoty, moja przygoda z teatrem i kinem trwała cały czas, aż do marca 2020 roku. Rzeczywistość aktorska zawsze była moim schronieniem. Gdy świeci się czerwona lampka w kamerze czy stoję na scenie, czuję się odważniejsza, pewniejsza siebie. Mogę dużo o sobie opowiedzieć i nikt nie będzie wiedział, że mówię właśnie o sobie.

U państwa Machulskich zobaczyłam, jak fascynujące jest aktorstwo – że dzięki niemu mogę się znaleźć po drugiej stronie lustra. Nigdy nie myślę o aktorstwie jak o pracy. To moja wielka pasja, która mnie wzrusza, czasami wręcz obezwładnia. Teraz, pierwszy raz w życiu, jestem tego pozbawiona. To zupełnie nowe doświadczenie.

M.v.H.: Jak odnajdujesz się w nowej rzeczywistości?

A.G. Są dni, gdy wydaje mi się, że zaczynam ogarniać domowe życie. A potem są takie, gdy siadam i chcę oddać to walkowerem.

M.v.H.: Skoro nie jesteś w tej chwili aktorką, to kim?

A.G. Po części nauczycielką edukacji wczesnoszkolnej – mój ośmioletni syn Władzio uczęszcza do drugiej klasy, więc siedzi w domu i ma lekcje online. Trochę przedszkolanką, bo drugi syn Henio ma cztery lata i czasem chodzi do przedszkola, a czasem zostaje w domu, bo ktoś z przedszkola choruje.

Nabyłam różnych nowych umiejętności, nauczyłam się gotować. Zawsze myślałam, że nie umiem, a podczas pandemii odkryłam, że nie tylko umiem, ale wręcz sprawia mi to przyjemność. Stałam się pasjonatką kupowania warzyw przez internet. Poza książkami nic mnie tak nie cieszy jak skrzynka warzyw, która raz w tygodniu ląduje pod drzwiami mojego domu. Nie jem mięsa, ale dopiero teraz, gdy mam czas, zaczęłam kombinować z warzywami. Przyrządzam curry z kalafiora, zawijam różne składniki w liście kapusty pekińskiej, robię pastę z pieczonej dyni – różności. Chłopcy nagle odkryli, że rzodkiewka pokrojona w cienkie plasterki już tak nie piecze, a nawet jeśli trochę, to jest to przyjemne.

M.v.H.: Sprawiasz wrażenie twardzielki, dla której nie ma rzeczy niemożliwych. Co robisz, gdy wszystko wydaje ci się beznadziejne?

A.G. Właśnie wczoraj miałam taki dzień! Byłam naprawdę na skraju załamania nerwowego. Ale wtedy zadzwoniła moja przyjaciółka i powiedziała, że zaraz idzie na manicure i bierze ze sobą swoją ośmioletnią córkę. To był dla mnie moment olśnienia – przecież ja też mogę zabierać ze sobą dzieci, nawet jak jestem z nimi sama, to nie muszę być ciągle uwięziona w domu.

Obdzwoniłam wszystkie salony urody na Saskiej Kępie, wybrałam mały, kameralny zakład i umówiłam się na manicure jeszcze tego samego dnia, zaznaczając, że przyprowadzę dwóch chłopców. Oczywiście wszystko odbyło się z zachowaniem wszelkich środków ostrożności. Pani manicurzystka udostępniła chłopcom pokój do masażu, gdzie tylko we dwóch spokojnie oglądali zaległe filmy z festiwalu online Nowe Horyzonty Kino dla Dzieci. Ode mnie dostali napoje i przekąski. Byli zachwyceni!

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam z siebie tak zadowolona. Czułam się, jakbym osiągnęła prawdziwy sukces – jakbym wreszcie zapanowała nad swoją niemocą. Bo najgorzej wpaść w marazm, gdy już zaczynasz myśleć „po co mi te umalowane paznokcie?”, zaczynasz wierzyć, że nic już ci się nie należy, żadne przyjemności, że wszystko jest zbyteczne. Wyjście z tego stanu to wspaniałe uczucie.

Agnieszka Grochowska 3
Agnieszka Grochowska 2

M.v.H.: Dla pracujących matek, dla których ważna jest samorealizacja, pandemia okazała się bezlitosna.

A.G.: Zawodowo pomagają mi przetrwać wcześniejsze nawyki. Każdego roku nagrywałam w domu filmiki na zdjęcia próbne do zagranicznych produkcji. W Polsce rzadziej jestem o to proszona – tutaj zawsze można było się spotkać. Moja przyjaciółka Ania Kasińska, która niedawno wyreżyserowała swój pierwszy film krótkometrażowy „Synchronizacja”, pomaga mi w tych nagraniach. Gdy przyjeżdża z kamerą, są to dla mnie jedne z najwspanialszych chwil w pandemii. Wszystko mi jedno, czy dostanę którąkolwiek z tych ról, bo obecnie wyjazd na zdjęcia za granicę jest i tak niemal niewykonalny. Więc nie zajmuję się tym, by wygrać casting, tylko chcę robić coś z pasją.

Ostatnio wzięłam udział w castingu do filmu, gdzie szukano aktorki mówiącej płynnie po włosku. W ogóle nie mówię w tym języku, ale pomyślałam, że skoro gram po angielsku, niemiecku czy rosyjsku, to równie dobrze mogę zagrać po włosku, przecież nauczę się tekstu. Nagrałam scenę, wysłałam, podobno bardzo się spodobała. Rolę finalnie dostanie chyba jednak włoska aktorka, ale i tak czułam satysfakcję. Przede wszystkim dlatego, że miałam zajęcie – pomiędzy zupami i kąpielami dzieci uczyłam się włoskiego. Ale też dlatego, że dla Włochów to nagranie było OK, podobało im się. Mimo kilkumiesięcznej przerwy nadal jestem w stanie wspiąć się na jakiś poziom i kogoś poruszyć, do kogoś przemówić. Dobrze to wiedzieć.

M.v.H.: Grasz w bardzo różnych produkcjach – filmach i serialach, w Polsce i za granicą. Jakie są twoje kryteria, gdy decydujesz się na rolę?

A.G.: Najchętniej przyjmuję role, w których mogę zrobić coś, czego jeszcze nie robiłam, zająć się nowym tematem, podjąć wyzwanie. Szukam ról, w których coś lub ktoś mnie ciekawi. Serial „Motyw” zrobiłam dlatego, że od dawna interesował mnie reżyser Paweł Maślona – od jego debiutu śledziłam to, co robi. Oczywiście idealnie byłoby, żeby do tego był świetny scenariusz, ale nie zawsze tak jest. Jeśli jednak współpraca z reżyserem jest dobra, reżyser wie, czego chce, ma swoją wizję, a przy tym jest też miejsce na moją improwizację, to mogę pracować nawet bez scenariusza.

W „Motywie” mogłam bardzo dużo improwizować, wymyślać własne rzeczy. Panowie od dźwięku podchodzili do mnie przed sceną i pytali, czy znów będę spontanicznie rzucać krzesłem, bo muszą się przygotować z mikrofonami. Jeśli mam dobrego reżysera, to się nie boję, nie mam potrzeby kontrolowania sytuacji, nie muszę wiedzieć, co mam mówić. Jeżeli wcześniej dobrze stworzy się daną postać i dokładnie wiem, kim mam być, to bardzo chciałabym móc po prostu być tą osobą – to mnie fascynuje. Ale do tego potrzebna jest mocna wizja, dobre, autorskie kino.

M.v.H.: Czyli kto?

A.G.: Bracia Dardenne, Lech Majewski, Paolo Sorrentino, Małgośka Szumowska. Marzyłaby mi się taka współpraca, wejście do czyjejś głowy, czyjegoś świata. Tak jak kiedyś w „Muppetach” – otwierasz drzwi, a tam jedzie pociąg. Bardzo ciekawi mnie również partner na planie, drugi aktor – co powie, jak się zachowa. Nie myślę o tym, co jest napisane w scenariuszu, tylko czekam, co zrobi partner, może mnie zaskoczy. Jest bardzo ważny. Nie pytam, dlaczego zmienił jakąś kwestię, bo najbardziej interesuje mnie właśnie ta zmiana.

Błąd jest pożądany – pomyłka, która zamienia się w tę specjalną jakość w kinie, coś zaczyna się dziać. Im jestem starsza, tym bardziej interesuje mnie wychodzenie ze swojej strefy komfortu, zostawianie tego, co już umiem, i szukanie gdzieś dalej. Chciałabym się dowiedzieć, jak daleko jestem w stanie się posunąć, na co odważyć, czy jeszcze jest we mnie coś, o czym nie wiem.

M.v.H.: Zagrałaś w filmie „Moja gwiazda. Teen Spirit”, gdzie partnerujesz Elle Fanning, grając jej matkę. Co cię pociągało w tym projekcie?

A.G.: Na pewno twórcy – reżyser Max Minghella i właśnie Elle. Max jest świetnym aktorem, grał m.in. w „Opowieści podręcznej”. Pochodzi z rodziny o wspaniałych reżyserskich tradycjach, jego ojciec, reżyser Anthony Minghella, dostał Oscara za „Angielskiego pacjenta”. Starałam się nie myśleć o tym, że on i Elle to światowej sławy aktorzy, tylko robić swoje.

M.v.H.: Oboje są sporo młodsi od ciebie.

A.G.: Elle ma dopiero 22 lata, ale doświadczenie ogromne, zagrała w kilkudziesięciu filmach. Wyrobiła już większą normę zawodową, niż przeciętny polski aktor wyrabia przez całe życie.

M.v.H.: Jaką partnerką jest na planie?

A.G.: To wyjątkowa osoba, ma niesamowity kręgosłup moralny. Ani na chwilę nie traci koncentracji, wrażliwości, człowieczeństwa. Nie gwiazdorzy. Nieważne jest dla niej, jak bardzo wypasiona będzie jej przyczepa na planie, jak bardzo będą ją nosić na rękach. Najważniejsze są emocje do zagrania, następna scena, skupienie, ciekawość partnera, bez względu na jego wiek czy doświadczenie. Dopóki tak jest, można robić wspaniałe rzeczy.

M.v.H.: Niedawno obejrzałam „Obce niebo” w reżyserii Dariusza Gajewskiego. To historia polskiego małżeństwa mieszkającego w Szwecji, któremu opieka społeczna odbiera dziewięcioletnią córkę. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak emocjonalnie odebrałam film, bardzo osobiście go przeżyłam. Jak wyglądała wasza praca nad nim?

A.G.: Zawsze bardzo się cieszę, gdy słyszę, że ten film tak mocno kogoś poruszył. To chyba najlepsza rola w mojej karierze [w 2015 roku nagrodzona Złotym Lwem dla najlepszej aktorki na Festiwalu Filmowym w Gdyni – red.]. Pamiętam, jak kręciliśmy sceny spotkania z przedstawicielką opieki społecznej [w tej roli szwedzka aktorka Ewa Fröling, znana m.in. z filmu „Fanny i Aleksander” Ingmara Bergmana – red.]. Tak bardzo nie mogłam wytrzymać tej sytuacji, że w pewnym momencie przestałam wypowiadać kwestię ze scenariusza i zaczęłam krzyczeć. Siedziałam i krzyczałam z bezsilności. Później Ewa podeszła do mnie, mówiąc: „Jesteś kompletnie szalona, ale cię uwielbiam”.

Czasem zdarza się, że przechodzę jakiś proces, próbuję czegoś nowego, a drugi aktor mówi „przepraszam bardzo, ale co ty robisz?”. I wtedy jest koniec, to zabija moje poczucie bezpieczeństwa, od razu myślę „aha, jednak jestem nienormalna” i wracamy do napisanego tekstu. Ewa była tym rodzajem partnera, który mówi „cokolwiek zrobisz, jest OK”. Nie krzyczałam dlatego, że taki był mój aktorski pomysł na tę scenę, tylko dlatego, że jako człowiek, kobieta, matka nie byłam w stanie tego wytrzymać. Nie chodzi o to, jak coś będzie zagrane, tylko – co będzie zagrane. Poszukiwanie tego najbardziej mnie ciekawi. Poczucie, że można dotknąć wyjątkowych emocji, jeżeli czujesz się na tyle bezpiecznie, by je poruszyć. Wkraczasz do bardzo mrocznych zakamarków własnej psychiki, musisz ufać, że nikt cię tam nie zostawi samej. Gdy kręciliśmy ten film, Władzio miał nieco ponad rok. Codziennie po zdjęciach potrzebowałam co najmniej półtorej godziny, by dojść do siebie na tyle, żebym mogła iść do hotelu i być z moim dzieckiem.

M.v.H.: Żałowałam, że nie ma w tym filmie ani jednego Szweda, który okazałby się człowiekiem, a nie pozbawionym emocji i empatii potworem.

A.G.: Chyba masz rację, może tak byłoby lepiej. Wystarczyłaby jedna dobra scena.

M.v.H.: Podobno 12 lat temu…

A.G.: Wiem, o co chcesz zapytać – o moją największą życiową porażkę.

M.v.H.: Odmówiłaś Spielbergowi?

A.G.: Spielberg od wielu lat wszystkie filmy robi z Januszem [Kamiński, polski operator kamery – red.]. W 2006 roku nakręciłam z Januszem film „Hania”, a on pokazał go Stevenowi. W 2008 roku tuż przed Wielkanocą dostałam maila, że Steven Spielberg chciałby, abym przyleciała na spotkanie. Wsiadłam więc w samolot do Los Angeles. Byłam umówiona na 9 rano w Wielki Piątek w jego biurze w wytwórni DreamWorks. Mieliśmy bardzo miłą rozmowę. Zapytał, czy jestem zainteresowana graniem w amerykańskich serialach, a ja odpowiedziałam, że nie, że interesują mnie filmy fabularne. Dzisiaj to brzmi jak kompletna ignorancja, ale 12 lat temu seriale nie były tym, czym są dzisiaj. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że byłam radykałem idealistą, który marzył, by robić sztukę przez wielkie S.

M.v.H.: Jak zareagował Spielberg?

A.G.: Wykazał się dużym zrozumieniem, powiedział swojej asystentce, by umówiła mnie na spotkania we wszystkich największych wytwórniach filmowych w Los Angeles – Fox, Universal itd. Nikt nie wiedział, o co chodzi, dlaczego Spielberg wysyła mnie na spotkania – nie zagrałam jeszcze żadnej roli po angielsku, do której można by się odnieść. Nic z tych spotkań nie wyszło, głównie pytano mnie, jaki jest Steven osobiście, bo nikt go nie poznał.

M.v.H.: Zdarza ci się fantazjować, co by było, gdyby tamta rozmowa potoczyła się inaczej?

A.G.: Potem plułam sobie w brodę, chyba niczego bardziej nie żałowałam niż tamtej odpowiedzi. Ale teraz uważam, że skoro nie byłam w stanie wtedy o tym myśleć jak o czymś realnym, skoro nie miałam w sobie wystarczającej siły, która mówiłaby mi, że mogę to zrobić, to znaczy, że nie byłam gotowa. Tego nie da się oszukać.

Przez długi czas byłam na siebie zła, ale chyba już się z tej złości wyleczyłam. Nie jest przecież tak, że wróciłam do domu i nic nie robiłam. Spotkałam na swojej drodze wiele wspaniałych osób, u których zagrałam – Agnieszkę Holland („W ciemności”), Andrzeja Wajdę (jako Danuta Wałęsowa w „Wałęsa, człowiek z nadziei”). Dzięki temu, że zagrałam w „Wałęsie”, mam dziś agenta w Anglii i gram w zagranicznych produkcjach. Może właśnie to była bardziej realna, osiągalna dla mnie droga.

M.v.H.: Zagrałaś też w hollywoodzkiej produkcji „System” u boku Toma Hardy’ego. To zupełnie inny rodzaj pracy niż kameralne filmy europejskie. Czy teraz Hollywood cię pociąga?

A.G.: W „Systemie” miałam jedną krótką scenę dialogu z Tomem Hardym. Na ekranie to dwie minuty, a my mieliśmy na jej nagranie 12 godzin. To niesamowity komfort pracy, praktycznie nieosiągalny przy europejskich budżetach – dla aktora to jak całodzienny warsztat. 12 godzin gry na wysokich emocjach. W Polsce dostalibyśmy na to góra dwie godziny. Do mojej przyczepy wysłano coacha, specjalistę od akcentu w angielskim, który kazał mi zagrać w tej przyczepie całą scenę na sto procent. Bardzo się wstydziłam.

M.v.H.: Jak to wstydziłaś się? Przecież jesteś aktorką.

A.G.: Ale ja się wstydzę, jestem nieśmiała. W zagranicznych produkcjach bardzo lubię to, że nikt mnie nie zna, nie szufladkuje – że za każdym razem mogę zacząć wszystko od nowa. To daje poczucie wolności.

M.v.H.: Spotkanie z którym z reżyserów okazało się dla ciebie przełomowe?

A.G.: Były trzy takie momenty. Najpierw film „Stepy” belgijskiej reżyserki Vanji d’Alcantary, który kręciliśmy przez dwa miesiące w Kazachstanie. Gram tam postać inspirowaną babcią reżyserki, która w czasie wojny została zesłana na Syberię. Całą jej rodzinę poznałam na premierze w Brukseli – młodzi ludzie mówiący przepiękną, przedwojenną polszczyzną, którzy nigdy nie byli w Polsce. Te dwa miesiące spędzone na stepie zmieniły mnie jako człowieka. Dobrze mieć taki moment w życiu, by móc się spotkać z samą sobą. Bezkres stepu sprzyja podróży w głąb siebie. Tam możesz iść przez dwa tygodnie i nigdzie nie dojdziesz. Jestem dość wrażliwa na piękno przyrody, więc gdy zobaczyłam w kwietniu cały step fioletowy od mikrotulipanków – oniemiałam. Dookoła chodzą żółwie, biegają dzikie konie. To jedna z tych przygód, co do których ma się wątpliwości, czy wydarzyła się naprawdę. Na stepie masz poczucie, że – z jednej strony – jest się malutkim i nic się w świecie nie znaczy, a z drugiej – można odnaleźć wewnętrzną siłę do działania.

Drugie ważne spotkanie to Andrzej Wajda, który nauczył mnie wolności artystycznej. Byłam bardzo onieśmielona tym, że prowadził ze mną dialog – naprawdę interesował się, co mam do powiedzenia. Przez pierwsze tygodnie bałam się odezwać, nie sądziłam, że mogłabym mu powiedzieć coś, co by go zainteresowało. Był ciekaw wszystkiego, słuchał wszystkich, dobry pomysł wziąłby od każdego.

Trzecim momentem było „Obce niebo”. Nigdy nie odważyłabym się tam zagrać, tak jak zagrałam, gdybym wcześniej nie spotkała Andrzeja Wajdy.

W Kazachstanie zrozumiałam, kim jestem jako człowiek, pojęłam odrębność swojej istoty. U Wajdy zrozumiałam, że mogę być artystą, mieć coś do powiedzenia. A w „Obcym niebie” mogłam zacząć eksplorować to, jak i na jakich warunkach chciałabym pracować.

M.v.H.: Czy styl jest dla ciebie ważnym elementem wyrażania siebie?

A.G.: Przede wszystkim wstydzę się blichtru, powierzchowności i przestylizowania. Ale wiem, że to, jak się nosimy, ma znaczenie, doświadczam tego non stop. Założysz dziwny sweter i ludzie od razu cię oceniają – twój status, gust, wykształcenie. Kocham piękne rzeczy, lubię się nimi otaczać, uwielbiam ludzi, którzy je tworzą. Bardzo mi imponuje, że ktoś wymyśli jakiś projekt i go zrealizuje. Lubię wspierać dziewczyny, które to robią, schlebia mi, że chcą, abym była ambasadorką ich marek. Czuję, że odbierają mnie w podobny sposób, jak ja odbieram je – jako osobę wierną sobie, szczerą, która nie odpuszcza. Czuję wtedy siłę siostrzeństwa.

M.v.H.: À propos siostrzeństwa, wspierasz też Strajk Kobiet.

A.G.: To, co się wydarzyło, jest piękne. Paradoksalnie, wydaje mi się, że to dobrze, że jest aż tak źle. Może będziemy musiały krzyczeć jeszcze dwa lata, ale na pewno nie przestaniemy, dopóki coś się nie zmieni. Protest to podstawa demokracji. Niesamowite jest doświadczenie wyjścia na ulicę z innymi kobietami, gdy krzyczymy jednym głosem. Jeśli krzyczy jedna osoba, to jest tak dużo rzeczy, z którymi musi się skonfrontować, że może tego nie wytrzymać. Dużo łatwiej zrobić to w grupie, wtedy nie czuje się słabości. Czuję moc, wsparcie i właśnie siostrzeństwo. Wspaniałe doświadczenie wspólnoty. Wierzę, że to spowoduje zmianę.

Czytaj dalej
Lotta Nieminen
Wywiady
Okazało się, że spokojniejszy rytm pozwala mi słyszeć własne myśli.
Close navigation