Karla Gruszecka

Moda powinna dawać wytchnienie.

Tekst: Maja Von Horn
Zdjęcia: Gosia Turczyńska

Karla Gruszecka, jedna z najlepszych polskich stylistek, przez ostatnie lata związana z magazynem „Vogue”, opowiada nam o blaskach i cieniach kariery w branży mody.

Karla Gruszecka
Zobacz torebkę
karla0092v 02

Maja von Horn: Pracujesz w branży mody od 14 lat, chyba nie będzie przesadą stwierdzenie, że poświęciłaś tej pracy swoje dotychczasowe życie. Pandemia dała ci szansę, by wreszcie zwolnić?

Karla Gruszecka: Praca zawsze była dla mnie najważniejsza, całe moje życie kręciło się właśnie wokół niej. Od dzieciństwa marzyłam, by pracować w gazecie – to było dla mnie zawsze na pierwszym miejscu. Ale rok pandemii wszystko zmienił, nie tylko w moim podejściu do pracy i mody, lecz przede wszystkim – do samej siebie.

Jeszcze w marcu 2020 roku byłam na pokazach w Paryżu i Mediolanie. Po powrocie do Warszawy dostałam z redakcji informację, że muszę odbyć dwutygodniową kwarantannę. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek wcześniej musiała spędzić dwa tygodnie w domu! Założyłam dres i początkowo byłam przerażona. Ale już po kilku dniach okazało się, że to najlepsza rzecz, jaka mnie spotkała.

W normalnym trybie wróciłabym prosto do redakcji i nawet nie miałabym czasu nacieszyć się tym, co widziałam na fashion weekach, brakowało chwili na refleksję. Zawsze, gdy czytałam wywiady ze znanymi osobami, dziwiły mnie ich opowieści o codziennych rytuałach. „Skąd oni biorą na to czas?” – myślałam. Moim jedynym dotychczasowym rytuałem było przerzucanie walizek co kilka dni. Podczas pandemii przypomniałam sobie, że lubię gotować i świetnie mi to wychodzi. Lubię też spędzać czas w domu, wielką przyjemność sprawiają mi zakupy spożywcze i świeże kwiaty w wazonie. Po raz pierwszy od lat miałam czas na to, by docenić zwykłe życie.

M.v.H.: Wcześniej nie przeszkadzało ci, że pracujesz non stop?

K.G.: Dopiero w pandemii uświadomiłam sobie, że od kilku lat funkcjonuję pod ogromną presją. Gdyby rok temu ktoś zapytał mnie, o czym marzę, pewnie odpowiedziałabym: żeby wszystkie paczki z ubraniami dojechały na czas na sesję.

Jako jedna z zaledwie kilku osób wybranych do pierwszego składu redakcji „Vogue’a” zostałam poddana presji i ocenie opinii publicznej, na którą zupełnie nie byłam przygotowana. Jestem szczerą, ciężko pracującą dziewczyną, zawsze gotową, by uczyć się nowych rzeczy, rozwijać się. A tu nagle każdy miał opinię na mój temat, nie zawsze pochlebną, której nie omieszkał wyrazić czy to na imprezie branżowej, czy w internecie. Oceniano nie tylko moją pracę, lecz także wygląd i zachowanie. Bardzo to przeżywałam.

Karla Gruszecka
Zobacz torebkę
77A1185v 02

M.V.H.: Całą wiosnę tego roku spędziłaś w Meksyku i Kalifornii. Jak wpłynęła na ciebie ta zmiana otoczenia, stylu życia?

K.G.: Do tej pory, gdy gdzieś wyjeżdżałam – nawet prywatnie, na wakacje – ciągle pędziłam, musiałam wszystko zobaczyć, wszystkiego doświadczyć. Tej wiosny w Meksyku po raz pierwszy nauczyłam się odpuszczać. Dałam sobie czas na spanie, powolne picie kawy, nicnierobienie. Zaczęłam dbać o siebie, swoje potrzeby. Zrozumiałam, że wypoczęta i szczęśliwa jestem bardziej kreatywna i lepiej pracuję.

Spędziłam miesiąc w Meksyku, robiąc sesje ze wspaniałą ekipą ludzi, ale jednocześnie dałam sobie czas i przestrzeń na rozmowy o tym, co ważne, na wyciszenie. Kolejne dwa miesiące w Kalifornii były kontynuacją podróży w głąb siebie. Wróciłam do Warszawy jako inna osoba. Nadal bardzo lubię moją pracę, ale przypomniałam sobie, że lubię też inne rzeczy.

M.V.H.: To, w pewnym sensie, pozytywne skutki pandemii.

K.G.: Myślę, że ostatni rok przewartościował życie wielu osób. Zweryfikowały się relacje międzyludzkie, związki, zatęskniliśmy za lepszą jakością i higieną życia. Przeszłam COVID-19 i – chociaż może zabrzmi to banalnie – dotarło do mnie, że w życiu najważniejsze jest zdrowie.

M.V.H.: Czego nauczyłaś się o ludziach przez lata pracy w redakcjach magazynów o modzie?

K.G.: Uświadomiłam sobie, jak ważny w prasie kobiecej jest pierwiastek męski, obecność faceta, który łagodzi obyczaje. Miałam w karierze dwóch wspaniałych szefów: Marcina Świderka w „Elle” i Filipa Niedenthala w „Vogue’u”. Nikt nie wspierał mnie bardziej w pracy niż oni. Obaj sprawiali, że czułam się wyjątkowa, doceniana i zaopiekowana, a w pracy to coś bezcennego. Nagrodą za moje poświęcenie są nie tylko piękne zdjęcia, które robimy, ale przede wszystkim relacje z niesamowitymi ludźmi. Mówi się, że branża mody jest obłudna, płytka, oparta na kolesiostwie. Wszystko zależy jednak od ludzi, z którymi się współpracuje. Ja mam to szczęście, że poznałam w pracy prawdziwych przyjaciół.

77A1337v 02
Zobacz pasek
Karla Gruszecka
Zobacz torebkę

M.V.H.: W duecie z fotografką Sonią Szóstak stworzyłaś jedne z najlepszych sesji w twojej karierze. Opowiedz o waszej współpracy.

K.G.: Pierwszy raz pracowałyśmy razem, gdy byłam stylistką w „Elle”, robiłyśmy sesję okładkową z aktorką Zosią Wichłacz. Nie od razu między nami kliknęło, bo obie jesteśmy charakterne i uparte, każda ciągnie w swoją stronę. Ale pod względem estetyki to właśnie Sonia od początku była mi najbliższa ze wszystkich fotografów.

W pierwszą wspólną podróż służbową poleciałyśmy do Marrakeszu, powstała tam jedna z moich ulubionych sesji do „Vogue’a”, jakie razem zrobiłyśmy – czarno-biała, nostalgiczna, która później została kupiona przez kilka innych edycji. Właśnie na tym wyjeździe coś między nami zaiskrzyło, zrozumiałam, że mamy w głowie te same kadry. Sonia jest bardziej poetycka niż inni fotografowie. Poza tym podobają nam się te same dziewczyny, nigdy nie mamy problemu z wyborem modelki. Razem zachwyciłyśmy się m.in. Heather Kemesky, Maggie Maurer, Birgit Kos.

Dzisiaj tworzymy zgrany team, rozumiemy się niemal bez słów. Wiosną pomagałam Soni zorganizować jej ślub na plaży w Malibu. W Nowym Jorku miałyśmy niedawno spotkanie w agencji modelek Elite. Okazało się, że tamtejsi agenci dobrze znają i lubią nasze sesje. To bardzo miłe, że nasza praca jest zauważana i doceniana za granicą, że jesteśmy tam traktowane po partnersku. W Polsce występuje raczej tendencja do umniejszania osiągnięć innych.

M.V.H.: Z czego to wynika?

K.G.: Każdemu wydaje się, że jest ekspertem od wszystkiego, media społecznościowe jeszcze to spotęgowały, każdy może publicznie wyrazić swoją opinię. Ale przecież branża mody w naszym kraju liczy zaledwie 20 lat – nie mamy takiej spuścizny jak kraje zachodnie, nasza wiedza o modzie jest nieduża, niewiele jest naprawdę opiniotwórczych osób, które mogłyby w tej dziedzinie być autorytetami. Na spotkaniach stylistów z różnych edycji „Vogue’a” zawsze byłam jedną z najmłodszych osób, większość cenionych stylistek na świecie jest po pięćdziesiątce.

M.V.H.: Pracowałaś w wielu tytułach: w „Vivie”, „Hot Moda & Shopping”, „Harper’s Bazaar”, „Elle” i wreszcie w „Vogue’u”. Gdy zaczynałaś, nie było w Polsce uczelni modowych, skąd więc czerpałaś wiedzę o modzie?

K.G.: Zdobywałam wiedzę, pracując – przez doświadczenie. W każdym z tych tytułów bardzo dużo się nauczyłam, moje poczucie estetyki ewoluowało. Mało kto rodzi się od razu z wyrobionym okiem, oko wyrabia się latami – podróżując, pracując, obcując na co dzień z modą i ze sztuką. To dlatego cenione stylistki za granicą są dużo starsze niż w Polsce – im ktoś starszy, tym bardziej wyrobione ma oko.

M.V.H.: A czego nauczyły cię regularne wyjazdy na fashion weeki?

K.G.: Pozbyłam się kompleksu prowincji, obcowanie z redaktorami z innych edycji „Vogue’a” bardzo mnie uspokoiło. Wcześniej myślałam, że cały czas muszę być hot, mieć wszystkie modne rzeczy, być na czasie. Dzisiaj już nikt nie przebiera się z pokazu na pokaz, nie ma ciągłego szukania poklasku, jak jeszcze kilka lat temu. Zakładasz dobre mokasyny, zegarek, marynarkę, proste spodnie, piękny zapach – i to wystarczy. W Polsce na pokazach nadal panuje tendencja na bycie overdressed, zrobionym za bardzo. W Paryżu zrozumiałam, że nie muszę już nic nikomu udowadniać.

karla0082v 02
77A1049v 02

M.V.H.: Jak przez ostatnie lata zmieniło się twoje podejście do mody?

K.G.: Moda powinna dawać frajdę, wytchnienie, budzić pozytywne emocje, poprawiać nastrój. Dzisiaj straciła nieco swoją lekkość, stała się polityczna, zaangażowana społecznie – jest kolejnym medium do poruszania trudnych tematów. To wszystko OK, ale przestrzeni dla kreacji zostaje w tym pięć procent.

Dzisiejsza moda nie daje ludziom takiej radości jak kiedyś, nie przenosi nas już do świata wyobraźni i marzeń. Jest mocno osadzona w realiach, a te są wyjątkowo ponure. Uważam, że w tych trudnych czasach ludzie tym bardziej potrzebują wytchnienia i relaksu. A branża mody ma tendencję do popadania w skrajności – albo wszystko jest eko, albo nic nie jest eko. Mówienie o sukience z PCV, że jest zrobiona ze skóry wegańskiej, to przecież absurd. Kiedyś wszędzie lataliśmy samolotami, teraz mówi się, by w ogóle nie latać. Brakuje równowagi.

M.V.H.: Od lat wspierasz wiele polskich marek, to twoja osobista misja?

K.G.: Do polskich marek mam bardzo emocjonalny stosunek, znam ludzi, którzy za nimi stoją, ich historie, pierwsze kroki w branży. Wierzę w takie brandy, jak Chylak, Le Petit Trou, MISBHV, Magda Butrym. Wszystkie one niesamowicie się rozwijają.

Pamiętam, jak razem z koleżankami nosiłyśmy pierwsze modele torebek Chylak – czarne worki. Dziewczyny na ulicy zatrzymywały mnie i pytały, gdzie kupuje się takie cuda. Kilka miesięcy później, gdy wchodziłam do baru czy restauracji i odkładałam torebkę, nie było potem wiadomo, która jest czyja, bo wszystkie dziewczyny w knajpie miały takie same.

M.V.H.: Z dzisiejszej perspektywy te początki są wzruszające.

K.G.: W ogóle mam emocjonalny stosunek do mody. Kilkanaście lat temu dostałam od mojego byłego chłopaka płaszcz Cacharel w chmury – i cały czas go noszę! Mam więcej takich ubrań, nigdy się ich nie pozbędę.

M.V.H.: Twoje wybory życiowe wymagają sporej odwagi. Zawsze ci towarzyszyła?

K.G.: Chyba tak. Jako dziecko byłam chodzącą rebelią, łobuzem, rodzice mieli ze mną krzyż pański. Zdarte kolana i zadrapany nos to moje znaki rozpoznawcze z dzieciństwa. Nastolatką też byłam trudną – kochliwą, wagarującą. Z kolei podczas studiów często wyjeżdżałam do Londynu, gdzie pracowałam między innymi jako asystentka wróżki.

M.V.H.: Jakiej wróżki?!

K.G.: Normalnej – wróżyła z kuli i fusów.

M.V.H.: I co robiłaś – czyściłaś jej szklaną kulę?

K.G.: Nie, pomagałam w opiece nad trójką dzieci. Jestem bardzo otwarta na ludzi, nie mam żadnych barier. Przyjaciele mówią, że jestem jedną z najodważniejszych osób, jakie znają.

M.V.H.: Więc co dzisiaj jest dla ciebie największym wyzwaniem?

K.G.: Pogodzić pracę z życiem osobistym. Marzy mi się, by zwolnić tempo, mieć czas i przestrzeń choćby na to, aby znowu móc się ekscytować tym, co robię.

Karla Gruszecka
Karla Gruszecka

Ulubione miejsca Karli w Warszawie

  1. Pacyfik
    Najlepsze frytki z kimchi i owocowa margarita
  2. Mod
    Świetny wybór win naturalnych i najlepsze pączki w stolicy
  3. Galilu
    Najbardziej wyszukane zapachy z całego świata
  4. Crush
    komis z doskonałą selekcją ubrań z drugiej ręki
  5. Kyosk
    namiastka mody skandynawskiej w Warszawie
  6. Nonna
    najlepsza włoska pizza w stolicy
  7. Bebe Concept
    świetny wybór kosmetyków i albumów, nie tylko dla mam
  8. Heritage Plac Zbawiciela
    idealne miejsce na wino w letni wieczór
  9. Chylak & Le Petit Trou
    raj dla każdej estetki i hedonistki
  10. Mozaika
    bezkonkurencyjne weekendowe śniadania
  11. Między Nami Cafe
    kultowa restauracja z muzyką na żywo oraz małym sklepikiem z ceramiką i vintage
Czytaj dalej
Géraldine Boublil
Sposób, w jaki odbieramy wnętrza, jest podobny do tego, jak odbieramy sztukę, to coś bardzo emocjonalnego.
Close navigation