Natalia Grabowska

Aby zrozumieć architekturę – nie wystarczy o niej opowiadać, trzeba też do niej wejść i ją poczuć.

Tekst: Maja Von Horn
Zdjęcia: Kasia Bobula

Londyńska galeria Serpentine po raz 22. otworzyła swój letni pawilon, w tym roku zatytułowany „À table”. – Przy stole nie chodzi tylko o to, żeby wspólnie zjeść posiłek, wyrażać uczucia oraz emocje poprzez gotowanie i jedzenie, ale przede wszystkim o to, żeby się dowiedzieć, co słychać w rodzinie, w polityce, porozmawiać o sukcesach, o ich braku, wspólnie ponarzekać i się pośmiać – mówi Natalia Grabowska, kuratorka jednego z najbardziej prestiżowych projektów z dziedziny architektury na świecie.

Maja von Horn: Już czwarty raz z rzędu jesteś kuratorką letniego pawilonu w londyńskiej galerii Serpentine. W tym roku zaprojektowała go libańska architektka mieszkająca w Paryżu, Lina Ghotmeh. Dlaczego wybraliście właśnie ją?

Natalia Grabowska: Lina reprezentuje dosyć niezwykłe podejście do architektury, które nazywa “archeology of the future” (archeologia przyszłości). Jej działanie polega na badaniu terenu niczym archeolog – sprawdza, gdzie i z czym pracuje, jaki jest kontekst danego miejsca, co było tam wcześniej. Wszystko po to, by móc stworzyć coś nowego, innowacyjnego, ale respektując jednocześnie historię miejsca, wtapiając się w otoczenie. Lina wychowywała się w Bejrucie w czasie wojny domowej, co w znacznym stopniu ukształtowało jej podejście do architektury i generalnie do życia.

W grudniu odwiedziłam ją w Libanie, chciałam tam pojechać aby zobaczyć i zrozumieć kulturę, z której się wywodzi i zauważyłam wiele podobieństw między Libańczykami i Polakami. Libańczycy to społeczeństwo, które tak jak my przeżyło wiele traum, wiele wojen. Ale potrafią się bawić i celebrować życie jak nikt inny, bo nigdy nie są pewni tego, co wydarzy się jutro.

Gdy żyjesz w tak niestabilnym kraju jak Liban, gdzie w każdej chwili możesz stracić nie tylko dom, ale i miejsca, budynki, które znałeś, to czasem jedyną rzeczą, która może przypominać ci o domu, jest jedzenie. Wszędzie tam, gdzie jest represja, musi też być jakiś wentyl, drugi biegun. W Bejrucie to zdecydowanie celebracja, ale też niesamowite ciepło, szczerość i szczodrość, które biją od ludzi. Dla Liny bardzo ważne było to, żeby w pawilonie udało się odtworzyć tę ciepłą atmosferę. Jest więc specjalnie zaprojektowana przez jej przyjaciela ścieżka dźwiękowa oraz śródziemnomorskie przekąski w kawiarni zamiast zwyczajowych angielskich kanapek z szynką i serem.

Już pierwszy projekt pawilonu, który Lina nam wysłała, zakładał uwzględnienie długiego stołu, przy którym można się spotkać i biesiadować. Projekt nosi tytuł „À table” (Do stołu). Nie chodzi tylko o to, by wspólnie zjeść posiłek, wyrazić uczucia oraz emocje przez gotowanie i jedzenie, ale przede wszystkim o to, żeby się dowiedzieć, co słychać w rodzinie, co w polityce, porozmawiać o sukcesach, o ich braku, wspólnie ponarzekać, pośmiać się itd. Jednocześnie Lina patrzyła na plan terenu, na którym zawsze budujemy pawilon i zauważyła, że rosną tam drzewa. Zrobiła więc bardzo prostą rzecz – szanując drzewa i formę, jaką nadają działce, postanowiła dostosować kształt pawilonu do zastanego terenu.

M.v.H.: Pracownia architektoniczna Liny Ghotmeh słynie z ekologicznego podejścia do architektury. Z czego zbudowany jest tegoroczny pawilon?

N.G.: Bardzo ważna jest dla niej praca z rzemiosłem, rękodzieło jest dla niej ważne zarówno w skali mikro, jak i makro. Cały pawilon powstał z drewna, w różnych odsłonach. Sufit, dach i panele między kolumnami zrobione są z pomalowanej sklejki. Lina narysowała projekt liści i gałęzi drzew, przez które do wnętrza przenikają wiatr i światło. W środku na drewnianej, pomalowanej na mahoniowy kolor podłodze ustawiono dębowe stoły. Dach przypomina kształtem rozłożysty liść palmy. Większość form i kolorów w tym projekcie jest zaczerpnięta z natury, z otaczającej nas przyrody.

M.v.H.: Dach jest zawieszony dość nisko.

N.G.: Taka była idea, żeby ludzie chcieli w środku usiąść. Lina inspirowała się togunami, czyli niskimi budynkami z Mali w zachodniej Afryce. Zapadają w nich wszystkie najważniejsze decyzje w wiosce, a ponieważ często poprzedzają je burzliwe dyskusje, dachy tych budynków specjalnie budowano tak nisko, żeby nie można było wstawać, co pozwala pohamować ewentualne wybuchy agresji. Wchodząc, trzeba się schylić, przez co oddaje się też pewien szacunek budynkowi. Trzeba usiąść, więc w naturalny sposób jest się od razu spokojniejszym. Czasem zdarzają się budynki, które doceniamy architektonicznie, ale nie chcielibyśmy w nich spędzać czasu. Linie zależało na tym, by w pawilonie każdy chciał usiąść i pobyć tam przez pewien czas – zjeść, porozmawiać, posłuchać.

Serpentine
Serpentine South Gallery
Natalia Photo 5

M.v.H.: Za dnia można tu odpocząć i przekąsić coś w kawiarni, a wieczorami pawilon zamienia się w miejsce spotkań kulturalnych ze świetnym programem artystycznym, wykładami, warsztatami.

N.G.: Pomysł organizowania co roku pawilonu architektonicznego zamiast wystaw o architekturze powstał 23 lata temu, gdy ówczesna dyrektorka galerii, Julia Peyton-Jones, stwierdziła, że – aby zrozumieć architekturę – nie wystarczy o niej opowiadać czy oglądać szkice lub modele, trzeba też do niej wejść i ją poczuć. Pierwszy pawilon powstał po to, byśmy mieli miejsce na nasze coroczne Summer Party, które jest największym fundraisingowym wydarzeniem dla Serpentine. Sukces był ogromny, więc już następnego roku uznano, że w pawilonie musi działać także kawiarnia i że ma on być miejscem dla kuratorów, by latem mieli gdzie organizować performansy, wykłady, pokazy filmów itp. Od kilku lat proponujemy w pawilonie cykliczny program „Park Nights”, który jest cyklem performansów. Organizowanych jest też wiele prywatnych wydarzeń i imprez. Odbywają się tu nawet śluby.

M.v.H.: Kto wybiera architekta do zaprojektowania pawilonu?

N.G.: Nad wyłonieniem projektanta od kilku lat pracuje ten sam zespół: dyrektor artystyczny Serpentine Hans Ulrich Obrist, CEO Bettina Korek, dyrektorka budowy i specjalnych projektów Julie Burnell i ja w roli kuratorki. Pracujemy z doradcami, architektami i inżynierami.. W czerwcu, gdy otwiera się pawilon, zaczynam już robić research, kto powinien być naszym architektem w następnym roku. Sprawdzam, z kim jeszcze nie pracowaliśmy. Sporządzamy długą listę nazwisk i zaczynamy się spotykać, żeby je omawiać. Wtedy dołącza do nas również inżynier strukturalny, który czasem musi sprowadzać nas na ziemię, ponieważ nie wszystkie pomysły da się zrealizować w określonym czasie czy budżecie. W końcu wybieramy około siedmiu osób, które prosimy o wysłanie swojego projektu.

M.v.H.: Jakie kryteria oceny przyjmujcie?

N.G.: Jedyne kryterium to takie, że musi to być architekt, który jeszcze niczego nie zbudował w Anglii. Wiek, miejsce pochodzenia i zamieszkania, nie mają znaczenia. W Anglii można oglądać budynki zaprojektowane przez światowej sławy architektów, a idea pawilonu jest taka, by zaprezentować architekta, który tutaj nie jest jeszcze znany. Przez pierwsze 15 lat istnienia pawilonu kryteria były inne – wybierano najważniejszego architekta na świecie, który nie budował jeszcze w Anglii. Wtedy projektowali dla nas tak zwani “starchitechts”, architekci tacy jak Jean Nouvel, Daniel Libeskind, Zaha Hadid, Frank Gehry itd. To również ciekawy koncept, ale dla nich pawilon był jak plac zabaw – był bardzo małym projektem w porównaniu z tym, co robią na co dzień. W 2016 roku zmieniliśmy koncepcję, udostępniając pawilon dla wschodzących architektów, którzy często nie zbudowali jeszcze budynku.

M.v.H.: Gdy już wybierzecie zwycięski projekt, następuje dziewięć miesięcy bliskiej współpracy na linii kurator-architekt. Jak wygląda twoja rola w tym procesie?

N.G.: Zupełnie inaczej niż wtedy, gdy przygotowuję wystawy sztuki. Nie ma tu wyboru prac czy tworzenia narracji, jest za to dużo działania z przestrzenią. Do Serpentine dołączyłam jako kuratorka sztuki, nie będąc ekspertką w dziedzinie architektury. Specjalizowałam się w projektach site-specific, czyli mocno osadzonych w kontekście otoczenia – zawsze pociągała mnie praca w terenie, poza murami galerii. Moja współpraca z architektem polega głównie na rozmowach, na konceptualnych pomysłach: czym ten budynek ma być, jak ludzie mają się w nim czuć, co ma się tu dziać. Robię research dotyczący materiałów, uczestniczę w spotkaniach z inżynierami. Wspólnie obmyślamy program artystyczny towarzyszący pawilonowi: jakie wydarzenia, performansy czy wykłady będą najciekawsze. Tworzę i edytuję też katalog towarzyszący – wybierając autorów i tematykę.. Często powtarzam, że po prostu trzymam architekta za rękę.

Serpentine Pavillion Photo 1
Pawilon Serpentine 2023 zaprojektowany przez studio Lina Ghotmeh — Architecture
Pavillion Photo 2
Serpentine Gallery

M.v.H.: Zanim pięć lat temu trafiłaś do Serpentine, pracowałaś między innymi w Lisson Gallery w Londynie i w Artists Space w Nowym Jorku. Jak zaczęła się twoja kariera w świecie sztuki? Gdzie skierowałaś pierwsze kroki po ukończeniu warszawskiego liceum?

N.G.: Po maturze zaczęłam studia na europeistyce na Uniwersytecie Warszawskim. Po mniej więcej czterech miesiącach zorientowałam się, że zupełnie nie o to mi chodzi. W międzyczasie asystowałam przy sesjach zdjęciowych. W końcu rzuciłam uczelnię i wyjechałam do Londynu, by studiować fotografię. Planowałam zostać fotografem wojennym, pasjonowałam się dokumentem, chciałam jeździć od jednego konfliktu zbrojnego do drugiego i być fotoreporterem. Ale już po pierwszym tygodniu nauki w Anglii zaczęłam się zastanawiać: „Co ja tutaj robię?”. Byłam totalnie rozczarowana. Brytyjski system kładzie duży nacisk na samodzielną naukę, przekazuje się tam bardzo mało wiedzy. To może być fajne, gdy masz 30 lat, ale ja byłam 19-latką i potrzebowałam jeszcze mentorowania. Mimo to postanowiłam jednak nie rzucać studiów. Traf chciał, że dwóch z moich wykładowców – Adama Broomberga i Olivera Chanarina – zaproszono, by zostali kuratorami podczas Miesiąca Fotografii w Krakowie. Potrzebowali kuratora asystującego. Znam przecież polski, znałam kontekst, więc mnie przyjęli. Na ten projekt składało się 20 wystaw indywidualnych artystów z całego świata i dodatkowo historyczna wystawa w Bunkrze Sztuki pokazująca prace 55 artystów. Mimo że zostałam rzucona na głęboką wodę, pokochałam tą pracę od razu.

M.v.H.: Nadal miałaś ambicje artystyczne, chciałaś zajmować się fotografią?

N.G.: Tak, chociaż dobrze pamiętam moment, gdy w czasie drogi na lotnisko jeden z tych wykładowców powiedział: „Powinnaś być kuratorem, a nie artystą. Byłabyś świetnym kuratorem”. Oczywiście wtedy potraktowałam to jako totalną obelgę. Ale kilka lat później, gdy nieco dojrzałam, zrozumiałam, że miał rację.

Natalia Photo 2
Natalia Grabowska

M.v.H.: Co najbardziej pociąga cię w pracy kuratora?

N.G.: Możliwość kontaktu z wieloma artystami i wiara w nich, w ich twórczość. To jest coś, czego nigdy nie miałam w stosunku do samej siebie, do własnej twórczości – pewnie dlatego, że moje prace były naprawdę słabe i nieciekawe, przeważały w nich referencje, wiedza. W byciu kuratorem lubię także to, że tak dużo ode mnie zależy. Mam wpływ na całą wystawę, zmieniając chociażby miejsce wyeksponowania poszczególnych prac. Lubię brak rutyny, brak nudy – to, że każdy projekt jest inny od poprzedniego.

M.v.H.: Czy kiedykolwiek miewasz kryzysy związane z pracą?

N.G.: Tak, po siedmiu latach miałam kryzys związany Londynem, ale też związany ze światem sztuki. Postanowiłam wtedy wrócić do Polski. To było bardzo ciekawe doświadczenie, trwało może dwa miesiące. Chodziłam w Warszawie na rozmowy o pracę, między innymi do Centrum Sztuki Współczesnej czy do Muzeum Narodowego. Byłam zdeterminowana, ale wszędzie patrzono na mnie dość sceptycznie, chociażby dlatego, że nie studiowałam w Polsce historii sztuki. Nie liczyło się moje doświadczenie zdobyte w galeriach w Londynie i w Nowym Jorku – ważniejszy był brak polskiego dyplomu. Bardzo ciekawie przebiegła moja rozmowa o pracę w Muzeum Narodowym, gdzie aplikowałam na stanowisko asystenta kolekcji. Ówczesny dyrektor, Piotr Rypson, którego niezmiernie szanuję, powiedział: „Pani Natalio, żeby było jasne, ja pani absolutnie nie zatrudnię, ale chciałem panią poznać, bo nie mogę zrozumieć, po co pani chce tutaj wrócić”. Wytłumaczył mi, na czym polega praca w państwowym muzeum w Polsce i zachęcał, bym uciekała jak najszybciej.

M.v.H.: Wróciłaś wtedy do Londynu i spróbowałaś w Serpentine?

N.G.: Nie wiedziałam, gdzie się podziać, więc aplikowałam na historię sztuki i prawa człowieka na Columbia University w Nowym Jorku. Przyjęto mnie, zaczęłam też pracę w Artists Space – organizacji założonej w latach 70. przez artystów i dla artystów, która z miejsca eksperymentalnego stała się jedną z ważniejszych instytucji kultury i sztuki w Nowym Jorku. W Stanach spędziłam rok, ale jednak brakowało mi Europy. Wróciłam więc do Londynu i podjęłam pracę w galerii Lisson. Było to wspaniałe doświadczenie, ale zawsze jednak czułam, że docelowo chciałabym pracować w instytucji publicznej.

M.v.H.: Dlaczego?

N.G.: Wciąż mam jakieś – być może naiwne – poczucie służby publicznej, misji i wiary w to, że sztuka nie powinna być ekskluzywna, że powinna być jak najbardziej dostępna dla ludzi. Nadal w to wierzę. Może właśnie dlatego tak bardzo lubię pracować w przestrzeni publicznej – bardziej niż w galerii. Latem Serpentine odwiedza bardzo dużo gości, którzy nigdy nie weszliby na nasze wystawy. Budynki galerii sztuki onieśmielają, wiele osób czuje się w nich niekomfortowo. Natomiast pawilon jest zazwyczaj otwartą strukturą, nie ma drzwi, białych ścian, jest po prostu budynkiem w parku, dzięki czemu ludzie dużo chętniej zaglądają do środka. Mogą wtedy poczuć architekturę, pobyć z nią.

Serpentine Pavilion 2023 jest otwarty do 29 października br.

Natalia Photo 3
Natalia Photo 6

Ulubione Miejsca Natalii w Londynie

  1. Emalin Znakomita galeria, którą śledzę od początku jej powstania. Zawsze trzyma wysoki krytyczny poziom, ich program pozytywnie mnie zaskakuje.
  2. Estorick Collection Instytucja sztuki, która mieści się w mojej ukochanej dzielnicy Canonbury. Specjalizuje się we włoskiej sztuce XIX i XX wieku, co nieco wychodzi poza obszar moich zainteresowań i ekspertyzy, ale zawsze edukuje. Można też zobaczyć tam najpiękniejsze ławki zaprojektowane dla przestrzeni galeryjnych.
  3. Kenwood Ladies’ Pond w parku Hampstead Heath. Jedno z najbardziej magicznych miejsc, gdzie można popływać w naturalnym stawie. Uwielbiam to kąpielisko ze względu na naturę, światło, ale również za przekrój kobiet i kobiecych relacji, które można tam zaobserwować.
  4. Środowy i sobotni market na Camden Passage, Niewielki market vintage, na którym można wyszperać wspaniałe rzeczy do domu, ubrania i biżuterię oraz niezwykłe prezenty.
  5. Rio Cinema, które mam 10 minut od domu jest wspaniałym kinem instytucją.
  6. Restauracje i jedzenie Trudno wybrać jedno miejsce w Londynie! Green Valley to mój ulubiony libański sklep i deli, gdzie zawsze można zjeść najsmaczniejszy lunch. Do Daquise chodzę na tradycyjne polskie leniwe i wódkę, do Hector’s na wino, a wieczorem niezawodne są St. JohnRochelle Canteen.
Czytaj dalej
Zofia Jaworowska i Michał Sikorski
Czasy kryzysowe to najlepszy moment, żeby zmieniać świat na lepsze.
Close navigation