Asysta Żywiecka

Tekst: Nina Krawczyk
Portret: Ina Lekiewicz
Z Dorotą Firlej, prezeską Stowarzyszenia Asysta Żywiecka, które kultywuje tradycję wykonywania i noszenia stroju żywieckiego, rozmawiam podczas sesji zdjęciowej do naszej najnowszej kampanii. Jedne panie z Asysty są już gotowe, inne jeszcze zawiązują ostatnie tasiemki. To bardzo wzruszające obserwować, z jakim szacunkiem i czułością zakładają kolejne elementy stroju.


Nina Krawczyk: Jesteśmy zafascynowani tradycyjnym strojem żywieckim. Z jakich elementów się składa? Proszę nam opowiedzieć jego historię.
Dorota Firlej: Trzeba zacząć od tego, że nie jest to strój ludowy ani regionalny czy śląski, tylko obywatelski, mieszczański, żywiecki. Przed wojną był noszony wyłącznie przez putoszy – czyli mieszczan, mieszkańców Żywca z dziada pradziada – i tylko w Żywcu. Na szczęście tradycja kultywowania tych wspaniałych zwyczajów przeżyła w naszym mieście. Już na początku XVIII stulecia funkcjonował strój określany mianem żywieckiego, ale dotyczył tylko mężczyzn. Był to ubiór cechowy, rzemieślniczy, bardzo elegancki, narodowy, trochę szlachecki, później z elementami kościuszkowskimi. Natomiast strój kobiecy, który dziś prezentujemy – czyli pełna celebra obfitująca w tiule i hafty – pochodzi z połowy XIX wieku. Występuje w dojrzałej, pełnej formie. Składa się z wielu elementów: spódnicy, białej koszuli, gorsetu, czasami pelerynki, czepca i elementów tiulowych: kryzy, fartucha i szala nazywanego łoktuszą. Podkreślam, że nie są to koronki, lecz haftowany tiul żywiecki. Bardzo istotne są też halki pod spódnicami. Nie nosimy żadnych krynolin czy stelaży. Są to trzy, cztery halki nałożone jedna na drugą, czyli około 12 metrów bieżących bawełny. To właśnie wykrochmalenie halek nadaje objętość całemu strojowi, przez co mówimy, że kobieta wygląda jak kopa żywiecka. Zakładanie stroju nie jest łatwe, trwa około godziny i trzeba przestrzegać wielu ścisłych zasad – dlatego potrzebna jest asysta pań. Do tego dochodzi jeszcze przygotowanie stroju, pranie, krochmalenie i prasowanie. Warto dodać, że mężatki zawsze musiały mieć nakrycie głowy – mógł to być np. kogutek, czyli specjalnie upięta chusta. Ale naszą największą dumą były i są czepce. To najstarsze elementy stroju. W naszym muzeum [Muzeum Miejskie w Żywcu – red.], w którym jestem kustoszką, mamy kilkadziesiąt wspaniałych egzemplarzy – w tym czepce z XVIII wieku haftowane złotymi nićmi. Na początku współpracy z Asystą wielkim problemem moralno-etycznym dla mnie jako muzealnika była kwestia użytkowania tak starych elementów stroju – jak można zakładać i nosić takie zabytki? Przecież one powinny trafić do gablot. Teraz jednak jestem dumna, że w żywieckich domach są bezpiecznie przechowywane tak wspaniałe pamiątki przeszłości jak barokowe czepce czy ponad stuletnie szale tiulowe. Mieszczanie trzymają je dla swoich bliskich lub oddają do muzeum, dzieląc się tymi wspaniałościami w pełni świadomi swojego dziedzictwa. Bardzo ważne jest dla nas także to, że w czerwcu 2023 roku tradycja wykonywania, ubierania i noszenia żywieckiego stroju mieszczańskiego została wpisana na Krajową listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego. To zobowiązuje – walczymy teraz o wpis na światową listę UNESCO.
N.K.: A które elementy stroju były najcenniejsze? Czytałam o łoktuszach, które wchodziły nawet w skład majątku i zapisywano je w testamentach.
D.F.: Stroje jak najbardziej wchodziły w skład inwentarza. Prawdziwa mieszczka miała więcej niż jeden komplet stroju. Spódnice, pelerynki, gorsety i chusty były w różnych kolorach, w zależności od święta dobierano konkretne barwy. Na uroczystościach maryjnych dominował niebieski, na chrystusowych czerwony, na zakończenie oktawy Bożego Ciała – zielony. Panie posiadały jeden lub dwa czepce. Do tego tiulowe łoktusze, chusty, chusteczki, krezy oraz korale, pierścionki, buciki. Stać było na to tylko najbogatszych. W stroju męskim podobnie. Tylko cechmistrzowie mieli pasy słuckie, bardzo kosztowne do dziś. Obecnie to wydatek rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych. Pracując w muzeum i opiekując się kolekcją strojów żywieckich mam możliwość kontaktu ze specjalistami w dziedzinie haftów, tkanin. Dzięki tej współpracy okazało się, że niektóre elementy stroju były niepoprawnie datowane. Największym zaskoczeniem były czepce, wcześniej datowane na przełom XIX i XX stulecia. Dziś wiemy, że są o wiele starsze, barokowe (XVIII w.). Cały czas odkrywamy coś nowego w tej tradycji, ciągle się uczymy.
N.K.: Na jakie okazje strój jest zakładany obecnie?
D.F.: Kultywujemy te największe i najważniejsze święta religijne oraz uroczystości miejskie czy święta narodowe. To, co wprowadziliśmy niedawno to kwestowanie na rzecz najstarszego cmentarza w Żywcu czy udział w orszaku Trzech Króli. Od stuleci praktykujemy też witanie znamienitych gości. W XX wieku mieszczanie w swych strojach witali w Żywcu m. in. królową hiszpańską Marię Krystynę Burbon, prezydenta Ignacego Mościckiego, generała Józefa Hallera. Od dziesięcioleci wyjeżdżamy też poza Żywiec np. na procesje do klasztoru na Skałce w Krakowie, czy do Kalwarii Zebrzydowskiej - w tych miejscach jesteśmy rozpoznawalni.
N.K.: Jakie są ograniczenia związane z funkcjonowaniem w tym stroju?
D.F.: Liczne. Strój waży około 15 kg, w czepcu prawie nic się nie słyszy. Żywczanka może tylko w stroju dostojnie iść lub stać. Nie może usiąść ani uklęknąć w kościele. Co ciekawe, od naszych biskupów otrzymaliśmy pozwolenie na nieklękanie w czasie mszy świętej, właśnie z uwagi na specyfikę kobiecego stroju. Kobiety pochylają głowy, mężczyźni ściągają czapki w odpowiednich momentach liturgii. No i oczywiście nie wychodzimy na zewnątrz jak pada deszcz, śnieg czy panuje duża wilgoć. To z powodu krochmalu, którym usztywniamy wszystkie tiulowe części stroju oraz halki. Wilgoć jest ogromnym problemem dla kobiecego stroju, stąd od wieków “sezon” Żywczanek rozpoczyna się od Zmartwychwstania w święta wielkanocne i kończy na święcie Matki Boskiej Różańcowej w październiku. Jeśli są jakieś ważne obchody późną jesienią czy zimą, to ubieramy i prezentujemy strój tylko we wnętrzach. Nie ma wtedy wyjść paradnych, bo Żywczanka nie powinna trzymać żadnych dodatków np. parasolki czy torebki.
N.K.: Jak to możliwe, że nie ma torebki właściwej strojowi żywieckiemu? Są buty, chusteczka, czepiec a nie ma torebki ani nawet kieszeni.
D.F.: Mieszczki chowały chusteczki za spódnicę, natomiast w ręku miały tylko różaniec albo książeczkę do modlitwy. Teraz brakuje nam miejsca na telefon, na wodę. Przy procesjach zawsze mamy wolontariuszy, którzy w razie potrzeby podają nam napoje. Ale myślę, że właśnie te aspekty tradycji mogą najszybciej ulegać zmianom. Na przykład w roku covidowym, gdy odbywała się procesja w strojach, panowie szli wokół kościoła w maseczkach. Był to bardzo dziwny widok. Męskie stroje żywieckie i różnokolorowe maseczki na twarzach. Byłam z tego powodu niezadowolona, ale przyszła mi także taka refleksja, że takie zdjęcie, z „procesji covidowej” będzie kiedyś bardzo interesujące, wręcz intrygujące. Za 100 lat, taki kustosz jak ja, zobaczy taką fotografię i od razu będzie wiedział kiedy to miało miejsce, właśnie z uwagi na obecność maseczek. To są znaki czasu, żywa historia i to jest też ciekawe.
N.K.: Jak to się stało, że ta kultura nie wyszła poza Żywiec? Że pozostała tak lokalną tradycją?
D.F.: Tak, to lokalna tradycja, hermetyczna wręcz. Dzięki putoszom, którzy nie chcieli wpuszczać nie swoich, kanon stroju żywieckiego przetrwał i nic współczesnego się w nim nie pojawiło. Uważam jednak, że tradycja musi ewoluować. Przed wojną putoszy było wielu. Czasy się zmieniają, ludzie z zewnątrz napływają do naszego miasta. Żywiec powiększył się także administracyjnie po 1945 roku. W naszym stowarzyszeniu pojawiają się osoby, które nie mają korzeni w Żywcu, ale mieszkają w mieście od 30, 40 lat. Doceniają naszą historię, tradycje, strój. I przede wszystkim chcą działać, chcą współpracować i promować dziedzictwo mieszczan żywieckich. A przecież o tę promocję chodzi! Wpis na Krajowa listę niematerialnego dziedzictwa i starania o wpis na listę UNESCO zobowiązują nas do innego podejścia i do promocji naszego stroju, do otwarcia się. Dzisiejsza sesja jest tego świetnym przykładem. Chcemy się chwalić. Teraz naszym planem jest wyjazd do Madrytu z wizytą do księżnej Renaty Habsburg. Ostatnimi właścicielami dóbr żywieckich byli Habsburgowie, którzy przyjęli polskie obywatelstwo. Ostatnia z rodu księżna Renata, urodziła się w Żywcu w 1931 roku. Gdy wybuchła Druga Wojna Światowa, załamało się nie tylko nasze życie, ale i Habsburgów. Po wojnie i zmianie ustroju nie mogli już wrócić do Żywca. W tym roku planujemy odwiedzić właśnie księżną Renatę, dla której szykujemy pokaz stroju i tańca. To pewnie będzie ostatnie nasze spotkanie, spotkanie księżnej z mieszczanami żywieckimi. To też nawiązanie do ważnego wydarzenia z 1907 r. kiedy królowa hiszpańska, Maria Krystyna Burbon, spokrewniona z naszymi Habsburgami, przyjechała z wizytą do Żywca i mieszczanie uroczyście witali ją w strojach mieszczańskich!
[18.06 br. księżna Renata Habsburg Lorena de Zulueta zmarła w Hiszpanii, o czym powiadomiono 5 lipca. Z tego powodu plany pań z Asysty Żywieckiej musiały niestety ulec zmianom - przyp. red.]

N.K.: Czy strój jest ubierany też na okazje bardziej osobiste lub rodzinne jak śluby, pogrzeby, chrzciny?
D.F.: Na pogrzeby jak najbardziej, przed wojną był to wręcz obowiązek. Nie było możliwości, żeby Żywczanie stawili się na pogrzebie rzemieślnika w stroju innym niż tradycyjny. Dzisiaj wygląda to trochę inaczej. Z kolei na ślubach i weselach panny młode występowały w sukniach ślubnych według ówczesnej mody, natomiast starsze panie – ciocie i babcie – do fotografii zakładały stroje żywieckie. I właśnie na tych fotografiach mamy je udokumentowane. W latach 20. pojawił się ogromny problem: okazało się, że coraz mniej żywczanek ma stroje, bo wszystkie babcie i ciotki po śmierci były w nich chowane, razem z najwspanialszymi czepcami. Na szczęście w 1923 roku powstało w Żywcu seminarium dla pań przygotowywanych do zawodu nauczycielki. Kierował nim prof. Tadeusz Charlewski, który tak się przejął tym, że strój żywiecki może odejść w zapomnienie, iż wraz z uczennicami zaczął organizować spotkania z mieszczkami, na których seminarzystki namawiały starsze panie, by odstąpiły od praktyki pochówku w tradycyjnym stroju. To ich zasługa, że udało się zatrzymać ten proces. W ramach zadań szkolnych seminarzystki przeprowadziły także pierwszą inwentaryzację stroju. Pod czujnym okiem profesorów i pań żywczanek dokładnie opisywały i rysowały każdy jego element. W ten sposób powstała genialna publikacja wydana w 1936 roku – „Zdobnictwo kobiecego stroju żywieckiego” autorstwa Stanisławy Matuszkówny i jej mamy, Marii Matuszkowej. W tym samym czasie powstało też muzeum, gdzie mieszkańcy Żywca zaczęli oddawać stroje w całości, wraz z czepcami. Dzięki akcji edukacyjno-oświatowej organizowanej przez młode nauczycielki mamy dziś w muzeum oryginały. Całe przedsięwzięcie wpisało się też w popularny wtedy nurt fascynacji wszystkim, co lokalne i unikatowe. Wyśmienicie się to złożyło. Z kolei nasze stowarzyszenie powstało w 2016 roku, teraz gwałtownie się rozrasta, zrzeszamy prawie 90 członków, więc nie możemy narzekać, nie brakuje nam chęci. Warto jednak zaznaczyć, że przychodzą do nas panie w dojrzalszym wieku, raczej nie zapisują się młode dziewczyny. Strój jest piękny, ale trzeba do niego dojrzeć. Ja sama włożyłam swój, dopiero gdy miałam 40 lat.
N.K.: Rozumiem, że niektóre elementy stroju z czasem wymagają renowacji, naprawy czy wymiany. Ale gdyby ktoś chciał wykonać taki strój od zera, jest to możliwe? Jak to się odbywa?
D.F.: Są panie, które szyją, wystarczy się do nas zgłosić. Będzie to trwało, bo zwłaszcza hafty są czasochłonne, ale wszystko da się uszyć. Na pełny strój trzeba czekać około dwóch lat. Czerpiemy z dawnych zbiorów, wzorując się na muzealnych eksponatach.

N.K.: Czy młode pokolenia chcą wprowadzać jakieś zmiany w stroju?
D.F.: Cały czas o tym dyskutujemy – my, czyli to nasze starsze pokolenie. Nie powinno się zmieniać tradycji. Ale niekiedy bywa tak, że kształtuje się ona pod wpływem nowych czasów, nowego pokolenia. Tak będzie zawsze. Młodzi ludzie mogą narzekać, że strój jest ciężki i niewygodny. Dlatego być może za kilkadziesiąt lat będą nosić tylko jego wybrane elementy, np. do współczesnego stroju ktoś założy jedynie łoktuszę i powie: „To po mojej prababci”. Jest to już kwestia wyboru tych następnych pokoleń. Oczywiście bardzo byśmy sobie życzyli, żeby ubiór wyglądał i był noszony tak jak dziś, ale nie mamy na to wpływu. Na razie edukujemy i zajmujemy się ochroną stroju. U nas ta tradycja jest kultywowana i przekazywana z pokolenia na pokolenie. Skoro mama i babcia zakładały strój żywiecki, to wiadomo, że jeśli w domu były dziewczęta, też się tak ubierały. Oczywiście mamy na oku nasze dzieci, bo im najłatwiej powolutku zaszczepiać tę tradycję – to się po prostu czuje.
N.K.: A czego by pani sobie życzyła na przyszłość, dla młodych pokoleń, dla tych, którzy przyjdą po pani?
D.F.: Życzyłabym sobie następców. Wielu następców! Sytuacja w stowarzyszeniu jest bardzo stabilna, liczba członków imponująca, więc nie denerwujemy się. Gdy wychodzimy ubrani w tym stroju, to czujemy szacunek ze strony młodych ludzi. Uważam, że w naszym mieście ta świadomość dziedzictwa po prostu jest obecna. Jak było przed wojną, tak jest do dzisiaj – wszyscy się znamy. Asysta Żywiecka, ta nasza grupa, to jest fenomen. Łączy nas pasja, działanie pro bono, działanie na rzecz dziedzictwa. Nie wymagajmy jednak, żeby nastolatki garnęły się do stowarzyszenia. Oni się pojawią, ale później, mając 40, 50 lat. A na razie my trwamy na straży, czekamy.

