Magdalena Karpińska

Dużo rozmyślam o absurdzie rzeczywistości, ślady tych rozmyślań można dostrzec w moich obrazach. To, że świat staje się coraz bardziej absurdalny, jednego dnia jest przerażające, a innego krzepiące.

Tekst: Maja von Horn
Zdjęcia: Gosia Turczyńska

Spotykamy się w pracowni artystki na warszawskich Starych Bielanach. Jest mroźny grudniowy dzień, a mimo to przez duże okna odrestaurowanej kamienicy z lat 30. wpada do środka piękne, popołudniowe światło. – Do pracy muszę mieć czystą sytuację. Zimą nie ma zbyt wiele światła naturalnego, ale wbrew pozorom sztuczne światło również jest czyste. Najgorsze jest światło mieszane, a zaraz po nim odbite, na przykład od liści. Wszelkie świetlne dystraktory nie są pożądane – tłumaczy Magda. Większość jej prac powstaje w starej, pracochłonnej technice tempery żółtkowej, popularnej przed wynalezieniem malarstwa olejnego. Zamiast wykorzystywać gotowe farby, artystka uciera w moździerzu kurze żółtka z pigmentem. – Ta technika najlepiej odzwierciedla mój sposób myślenia o kolorze. Dzięki niej uzyskuję głębię, której nie da się osiągnąć za pomocą gotowych farb – wyjaśnia, przykładając kolejne płótna do okna. – Widzisz? Kolory zmieniają się pod wpływem światła. Nie odbijają go, tylko chłoną.

Maja von Horn: Już będąc małym dzieckiem, mówiłaś, że będziesz malarką. Skąd miałaś pewność, że uda ci się żyć z realizacji dziecięcych marzeń?

Magdalena Karpińska: Nie miałam takiej pewności. Jednak malarstwo zawsze było i nadal jest moją wielką pasją. Bardzo długo nie przychodziło mi do głowy, że może mi się nie udać, bo nie łączyłam malowania z kategorią sukcesu lub jego braku. Po prostu malowałam. Zostałam wychowana, że sztuka to coś ważnego.

M.V.H.: Czy ktoś w twojej rodzinie zajmował się sztuką?

M.K.: Sztukami wizualnymi nie, nikt. Tata skończył historię sztuki, ale całe życie związany był z filmem, teatrem i literaturą. Rodzice często zabierali mnie i moją siostrę [pisarka Maria Karpińska – przyp. aut.] do muzeów, dużo zwiedzaliśmy. To było wspaniałe otoczenie do dorastania, pełne ciekawych rozmów. Wszyscy mnie bardzo wspierali w dążeniu do bycia malarką, bo właściwie nie robiłam nic innego. Rysowałam na wszystkich lekcjach, we wszystkich zeszytach. Rodzice dostawali uwagi ze szkoły, że córka nie słucha, ponieważ ciągle rysuje. Raz porysowałam cały zeszyt od matematyki i nauczycielka dostała szału.

Zdjęcia: Jędrzej Sokołowski
Zdjęcia: Jędrzej Sokołowski
20220202 Magdalena Karpinska 0248MIN

M.V.H.: W twoich pracach często pojawiają się wątki botaniczne. Jaki wpływ miało na to miejsce, w którym się wychowałaś?

M.K.: Dorastałam w domu z ogrodem wybudowanym przez mojego pradziadka na warszawskim Żoliborzu. Dom jest otoczony parkiem. Myślę, że to właśnie czas spędzony w tym parku oraz widok z okna – jako obrazy rejestrowane w pierwotnym stadium rozwoju – są zakodowane w mojej podświadomości. Ale bezpośredni wpływ na moje obrazy miał ogród otaczający dom pod Grójcem od pokoleń należący do mojej rodziny – pierwotnie szczegółowo zaprojektowany w stylu francuskim i częściowo angielskim, a później zawładnięty przez naturę, która zajęła to, co wcześniej było równo przystrzyżone. Przez kilka lat, już po studiach, spędzałam tam sporo czasu. Obserwowanie tamtejszej, w dużej mierze historycznej przyrody, w czasie, w którym mierzyłam się z pierwszymi w życiu stratami – po śmierci dziadków – i który był czasem kształtowania własnej tożsamości u progu dorosłości, stało się bardzo ważną inspiracją. Poczułam wielką potrzebę malowania przyrody. I tak, w bardzo naturalny sposób, powstał mój pierwszy cykl obrazów – nie były one młodzieńczymi poszukiwaniami, lecz dorosłym zbiorem, który chciałam pokazać. Moja debiutancka wystawa miała miejsce w nieistniejącej już Galerii Czarnej w 2011 roku.

M.V.H.: Natura stała się motywem przewodnim większości twoich prac.

M.K.: W pewnym momencie poczułam, że poprzez malowanie przyrody potrafię najwięcej opowiedzieć. Natura jest potężniejsza od nas. Była, jest i będzie. Jest czymś stałym i dlatego wydaje mi się dobrym nośnikiem do opowiadania o niepokoju i lęku. Ma efekt kojący, uspokajający, a z drugiej strony przeraża fakt, jak mali wobec niej jesteśmy. W obliczu zagrożeń związanych ze zmianą klimatu staje się bardzo wymownym motywem do używania w malarstwie. Natura, którą maluję, może koić, ale może też budzić grozę, niepokój i respekt. Nie mam wiedzy botanicznej, nie obserwuję przyrody z pozycji znawcy, tylko raczej z pozycji zafascynowanego, a czasem przerażonego obserwatora. Malując ją, maluję o całym życiu i o człowieku również. Dużo rozmyślam o absurdzie życia i absurdzie rzeczywistości, a ślady tych rozmyślań można dostrzec w moich obrazach. To, że świat staje się coraz bardziej absurdalny, jednego dnia jest przerażające, a innego krzepiące. Gdybym zobaczyła deszcz żab za oknem, to chyba nie zdziwiłabym się specjalnie – każdy absurd ma jakieś wytłumaczenie.

M.V.H.: W twojej sztuce przyroda często przenika się z erotyką.

M.K.: Malarstwo to najbardziej zmysłowe medium ze wszystkich, a substancja, materialność obrazu są dla mnie bardzo ważne. Pejzaż, natura przenikają się z ciałem, z erotyką. Liście często przypominają dłonie, kwiaty mają języki. Namalowałam tryptyk, który stanowi moją osobistą interpretację historii Penelopy z „Odysei”. W mojej wersji Penelopa dochodzi do wniosku, że nie musi czekać na Odyseusza, lecz wyrusza we własną podróż – wewnętrzną, w głąb siebie. Podróż samorozwoju, samopoznania erotycznego. Cały ten tryptyk jest refleksją nad rezygnacją z morskiej podróży na rzecz rozwoju wewnętrznego.

chylak-magdalena-karpinska-3
chylak-magdalena-karpinska-2

M.V.H.: Wróćmy do czasów studiów. Skończyłaś malarstwo na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, gdzie dostałaś się za pierwszym razem, tuż po maturze. Ale o swoim dyplomie, za który dostałaś ocenę bardzo dobrą, mówisz, że był słaby i dziecinny. Po czym poznaje się, że obraz jest słaby?

M.K.: Generalnie, obraz działa albo nie. Byłam jedną z najmłodszych osób na roku. Z dzisiejszej perspektywy uważam, że to, co zrobiłam na dyplomie, było niedojrzałe. Nie w sensie metryki, bo to bardzo indywidualne, tylko w sensie artystycznym. Malowałam bardzo różne rzeczy, ten dyplom stanowił chaotyczny zbiór obrazów bez spójnej myśli przewodniej, nietworzących żadnej konkretnej wypowiedzi artystycznej. Technicznie również były mocno średnie, nie była to ciekawa propozycja.

M.V.H.: Co w takim razie dały ci studia na ASP?

M.K.: Akademia oferuje doskonałe możliwości nauki technologii – jest tam do dyspozycji pracownia malarstwa ściennego, gdzie między innymi uczysz się techniki fresku czy mozaiki, pracownia tkaniny, poznajesz wszystkie techniki malarstwa na różnych podłożach. W ten sposób można zdobyć ogromną wiedzę, którą trudno znaleźć w książkach. Drugą rzeczą, którą dała mi Akademia, jest rewelacyjna katedra historii sztuki, a kolejna to ludzie – świetni artyści, z którymi studiowałam i wciąż utrzymuję kontakt. Na ASP można się nauczyć techniki, ale sztuki nauczyć się nie da – tutaj niezbędne jest doświadczenie.

M.V.H.: Za co tak bardzo polubiłaś temperę żółtkową?

M.K.: Rodzaj techniki dobieram do konkretnej pracy – w zależności od tego, w jaki sposób chcę opowiedzieć o danym temacie. W temperze buduje się obraz warstwami – od kryjących do coraz bardziej półprzezroczystych. Można nałożyć tylko dwie warstwy dziennie, w przeciwnym razie obraz popęka. Żeby zrobić farbę, ucieram w moździerzu suche pigmenty z kurzym żółtkiem – taka świeża farba może przetrwać jeden, maksymalnie dwa dni. Potem psuje się i trzeba ją wylać. Z tego powodu malowanie tą techniką należy dokładnie zaplanować. Obraz namalowany temperą ma swoją głębię i zmienia się w zależności od tego, jakim światłem jest oświetlony. Czerń nigdy nie pozostanie głuchą czernią wyciśniętą z tuby, tylko będzie zmieniała się pod wpływem światła, ponieważ powstaje z różnych pigmentów. Można też uzyskać piękne chłodne błękity, co w farbie olejnej jest niemożliwe, ponieważ olej żółknie i zawiera mikroelement ciepła.

M.V.H.: Skoro każdy obraz składa się z wielu warstw, a można nakładać tylko dwie warstwy dziennie, to jak długo trwa malowanie obrazu temperą żółtkową?

M.K.: Zazwyczaj potrzebuję około miesiąca na jeden obraz, ale zawsze pracuję nad kilkoma jednocześnie. Gdy jeden schnie, maluję kolejny. Te prace najczęściej w naturalny sposób prowadzą ze sobą jakiś rodzaj dialogu i same układają się w cykl, ponieważ malując je, jestem w pewnym toku myślowym. Jeżeli czegoś mi zabraknie w danym obrazie, realizuję to na drugim płótnie – i później zestawiam je ze sobą.

Magdalena Karpinska 2125-3-MIN
Magdalena Karpinska 2116-2-MIN
Magdalena Karpinska0039-INT
Magdalena Karpinska 2156-2MIN-v2
Magdalena Karpinska wazon-1-MIN-int

M.V.H.: Malujesz nie tylko na płótnie, ale też na tkaninie, najczęściej na jedwabiu.

M.K.: To swego rodzaju uzupełnienie mojej działalności na płótnie. W pewnym momencie poczułam potrzebę wyjścia z obrazu płaskiego w trójwymiar. Zaczęłam więc tworzyć obrazy na jedwabiu, które mają w sobie element rzeźby – działają jako instalacje w przestrzeni, często w ruchu. Czasem łączę je z innymi elementami, na przykład z obrazem na płótnie czy z elementem stolarskim. Taka instalacja odzwierciedla warstwowość pracy w temperze, przenosząc ją w trójwymiar. Tkanina daje mi oddech od bardzo precyzyjnego malarstwa na płótnie. Pozwala na spontaniczną ekspresję, na którą – malując w temperze – mam mniej miejsca. Rozkładam jedwab na podłodze i maluję, chodząc po nim. To bardzo zmysłowa praca.

Magdalena Karpińska -Wonder Women-
Zdjęcie: PION Studio

M.V.H.: Na zbiorową wystawę „Wonder Woman” podczas Warsaw Gallery Weekend w 2018 roku stworzyłaś pelerynę z jedwabiu o tym samym tytule.

M.K.: Peleryna składała się z czterech dużych pasów malowanego jedwabiu, każdy z nich w inny sposób opowiadał o sile kobiet. Człowiek, który wymyślił postać Wonder Woman [William Moulton Marston – przyp. aut.] był naukowcem, żył w związku poliamorycznym z dwoma kobietami, również naukowczyniami. To one zainspirowały go do stworzenia tej postaci. Gdy umarł, kobiety pozostały w relacji miłosnej i całe życie spędziły razem. O tej historii opowiedziała mi przyjaciółka. Dlatego postanowiłam oddać cześć kobiecej przyjaźni i jeden z pasów jedwabiu na mojej pelerynie „Wonder Woman” opowiadał właśnie o niej. Drugi pas nawiązuje do kwiatów i łańcuchów – najbardziej popularnych motywów na apaszkach z czasów mojego dzieciństwa. Trzeci jest inspirowany rzeźbą z I wieku p.n.e. z kręgu meksykańskiej kultury Nayarit, którą zobaczyłam w muzeum ceramiki w Faenzy (Włochy). Ta rzeźba bardzo mnie wzruszyła – przedstawia poród i krąg kobiet otaczających rodzącą. Ponadczasowy symbol kobiecego wsparcia. Czwarty pas służył mi do robienia prób i wycierania pędzli podczas malowania pozostałych trzech – postanowiłam dodać go do mojej peleryny jako swego rodzaju rewers całości. Tą pracą chciałam oddać cześć wszystkim kobietom, ponieważ siłę siostrzeństwa odczuwam niemal każdego dnia.

Magdalena Karpińska Woal
Zdjęcie: Jędrzej Sokołowski

M.V.H.: Co poradziłabyś początkującym artystom szukającym swojej twórczej drogi?

M.K.: Żeby zaufać sobie. Wydaje się banalne, ale to bardzo trudne do zrealizowania w praktyce. Myślę, że każda młoda twórczyni czy każdy twórca boryka się z niepewnością, różnego rodzaju trudnościami, z opiniami innych ludzi. Trzeba samodzielnie dojść do tego, co chce się robić, co jest naszą prawdą. Prawda zawsze się obroni, ale nie da się tego procesu przyspieszyć. Jednym przychodzi to szybciej, innym wolniej. Na pewno jest łatwiej, kiedy w tym trudnym okresie nie jesteśmy sami. Ja mam szczęście, że urodziłam się w rodzinie, w której sztuka zajmowała szczyt hierarchii rzeczy ważnych. Pamiętam sytuację, gdy w chwili mojego zwątpienia ojciec odczytał mi wiersz Kawafisa o tym, jak trudna jest w życiu twórcza droga. Do dzisiaj wzruszam się, gdy o tym myślę.

chylak-magdalena-karpinska-4

Ulubione Miejsca Magdaleny w Warszawie

  1. Polana Institute – galeria, z którą wraz z gronem wspaniałych artystów współpracuję, a która organizuje każdą wystawę w innej, ciekawej przestrzeni w Warszawie.
  2. Piekarnia Dej – najlepsze pieczywo na Bielanach, godne pistacjowe cornetto, w lecie pyszne lody z prawdziwej śmietanki z dodatkiem imbiru. Jedyna wada tego miejsca to częste kolejki. Ale nie dziwię się.
  3. Na Temat Piękna – day spa w kamienicy z lat 30., prawdziwy relaks, latem również w ogrodzie. Można więc poczuć się jak na wakacjach.
  4. Restauracja Reiwa – sezonowe menu, jedzenie, przez które nie mogę zasnąć, bo napada mnie na nie ochota.
  5. Crush – najlepszy vintage butik w mieście. Jego genezą były dziewczyńskie spotkania, w których uczestniczyłam i których atmosferę czuć tam do dziś.
  6. Najlepsza Księgarnia - najlepsza księgrnia, dosłownie.
  7. Park Fosa i Stoki Cytadeli – park mojego dzieciństwa.
  8. Cukiernia TartaTa - pyszne francuskie wypieki wykonane z dbałością o każdy szczegół i składnik, co czuć w każdym kęsie.
Czytaj dalej
Vava Dudu
Wywiady
Rysowanie to najlepszy sposób na wyrażenie tego, co chcę powiedzieć, bez otwierania ust – mówi Vava Dudu, paryska artystka multidyscyplinarna, która łączy modę z rysowaniem, malarstwem i muzyką.
Close navigation